To miejsce gdzie chciałam Wam przekazać nieco wiecej ...
Joanna & Jan
Otrzymali sesje z serii: #historiemiłosne od przyjaciółki. Odwiedzając kawałek ich świata wróciłam pełna zachwytu i przemyśleń. Zaczęliśmy od makijażu, w którym Pani Joasia czuła się fantastycznie a potem poszliśmy fotografować :) Zrobiliśmy spacer, mijając przepiękne miejsca, w których czas zatrzymał się 30 lat temu. Sielsko, wiejsko i wspaniale. Każdego lata Asia z Jasiem prowadzą ekologiczny sklep z warzywami, owocami i jajami prosto od kur ( tak. tych samych co na zdjęciach) A tak poza tą przyziemnością było między nimi coś niewidzialnego, delikatnego jak puch i radosnego jak dziecko.. Było nadawanie na tej samej fali i jakże dla nich samych zdziwieniem było uświadomienie sobie, że właściwie od kilku lat nie byli na spacerze.... :) Była to więc dla nas Radość z możliwości "zatrzymania się" i obietnicy sobie nawzajem, że wrócą do wspólnych wycieczek rowerowych i spacerów... Tym bardziej nasze spotkanie stało się nieco magiczne... bardzo udane i pełne ciepła zachodzącego słońca nad Bugiem. Trochę przypominali mi dawne czasy moich rodziców.. Było między nimi "to coś".. wracając autem wspomniałam mojego ojca, który w wieku 52 lat odszedł bardzo niespodziewanie z tej ziemi ... Zmierzałam do domu w ogromnej radości z naprawdę udanej sesji. Na drogę do Jaśka dostałam worek przepysznych jabłek... I tak jadąc i wspominając własnych rodziców, którzy dali mi coś co jeździ ze mną jak transparentny bagaż wartości... uroniłam łezkę myśląc sobie.. ...D O K Ą D ? W imię czego? Dokąd my tak gnamy? Co to są za czasy, że kredyty, media, bodźce z każdej strony odwracają nas od... ŻYCIA. Od Ciebie i mnie, od nas, od siebie nawzajem, od zdrowia, od miłości od ISTOTY tego po co tu jesteśmy. Tak wielu z nas zakładając rodzinę wpada w wir rodzicielstwa, kariery, posiadania, spłaty kredytów, systemu... idziemy jak owce w stadzie.. nie zawsze w optymalnie najlepszą stronę.... Wpadamy w sidła własnych definicji "życia w dostatku" co często związane jest z ekstra zajęciami pozalekcyjnymi dla dzieci, super gadżetem dla męża czy pięknymi pazurami co 3 tygodnie w inne zdobienia.... Wpadamy z "drugą połówką" w organizację, logistykę ułożenia każdego dnia. Zauważam, że gdy przychodzą dzieci, już na sesjach noworodkowych młode pary zaczynają się przerzucać odpowiedzialnością, zadaniami.. nie ma komunikacji otwartej i pełnej miłości... Jest lista zadań i jedna silniejsza osoba w związku rozlicza rodzinny plan dnia i tego co kto potrafi a nie potrafi, choć powinien... często burząc z dnia na dzień wartość drugiej osoby, podcinając skrzydła rodziny na starcie :) Zaczynają łączyć nas rachunki i kto dziś zrobi zakupy, a kto umyje kibel. Zapominamy, że między nami usycha kwiat, który niepielęgnowany umrze... ..nie będzie napawał nas pięknem i radością.... nie będzie dawał nam tlenu wtedy, gdy najbardziej będziemy go potrzebować... gdy dzieci pójdą swoją drogą. Bo przecież po 20 - 30 latach znów będziemy dzielić życie, daj Boże!.. z tą jedną osobą, z którą się "złączyliśmy" . I tych niepielęgnowanych kwiatów jest więcej.... np. kwiat więzi, głębokiej relacji z dziećmi... nie, nie tej, która rozpasa ego dziecka do granic możliwości. Nie tej zakupowej.. nie tej szkolnej.. Mowa tu o takiej więzi i przepływie tego co, gdyby jutra miało nie być, chcielibyśmy by w dzieciach brzmiało jak mantra.. by rosło w nich na zawsze.. Nić wspomnień, wspólnych PRZEŻYĆ, które za 30 - 40 lat będą przy nich jak ciepła poduszka, w którą będą mogli się schować gdy przestaniemy za nimi iść krok w krok. Tak, pisząc to, doskonale wiem, że piszę to także sama do siebie. Często obsługuje 100x bardziej uważnie, radośnie obcych przecież ludzi- klientów. Czy moje dzieci mogłyby potwierdzić tę samą uważność, spokój i radość w komunikacji względem nich? Gdy to mi przypadła rola wychowawcza i stawiająca granice? chyba nie potwierdziłyby. Oczywiście, wiem doskonale że rola nauczyciela bywa gorzka. I często musi taka być... bo uczenie małych człowieków posłuszeństwa i umiejętności odnalezienia się w tym życiu to nie jest droga usłana różami. Rozwijamy się najczęściej tylko wtedy gdy wyjdziemy poza strefę komfortu- aaale… Ale można by to częściej równoważyć zupełną opozycją.. Beztroską, Radością i chwilami spędzonymi PRAWDZIWIE RAZEM.... I to samo dotyczy relacji z mężem, konkubentem czy przyjaciółką... to coś nazywa się Miłośc, Radosć, Szczęscie, WIĘŹ I MOC i chowa się po kątach spokoju, pokory, akceptacji, otwartości, uwagi, zabawy, zdrowia, dobra, skuteczności w życiu... po kątach tzw. MIĘDZYCZASU.... To COŚ, co zostaje w tym kolokwialnie zwanym 'Międzyczasie' to często okazuje się być tym najważniejszym, tym co zostaje w nas na zawsze... Czy naprawdę potrzebujemy dobić do 70tki, żeby zrozumieć, że ten MIĘDZYCZAS jest wart przeorganizowania, by było go więcej? By był pełniejszy w treść, a może nieco uboższy w formę? To, co w "międzyczasie" utkamy będzie naszym swetrem, ostoją na stare lata... i tym samym dla naszych dzieci... Czy naprawdę musi nam tak wiele uciekać przez palce, by docierać do świadomości prawdziwych wartości dopiero wtedy, gdy na spełnienie się w nich zostaje nam znacznie mniej czasu? Czy naprawdę musimy sami w sobie zapętlać się w samych obowiązkach? Czy nie ma w nas ukrytych marzeń, które możemy realizować w tym "międzyczasie" maleńkimi kroczkami, nawet gdyby miały się tylko tlić.. tak ciut ciut , ledwo ledwo.. podtrzymywać ogień prawdziwych radości i czegoś głębszego? Żeby za 20-30 lat mieć do czego wrócić? Uchować w sobie płomyczek.. miłości... by za chwile, lada moment ( proszę mi wierzyć, czas jest bezlitosny :) wchodząc w tak zwaną jesień życia nigdy nie zmarznąć? A i nasze dzieci dzięki temu będą mogły pełne odwagi pójść przez życie, nie bać się założenia kiedyś rodziny, bez strachu przed samodzielnością... wyposażone przez nas w kilka wędek mogły same uczyć się łowienia i budowania Arki wartości... swoich wartości..prawdziwych? Tego sobie i Wam życzę. No i co Wy na to? Robimy dzisiaj środę przewartościowań spraw dużych i małych? Idziemy razem … do Siebie? Dzsiejszy Mentor - Kołcz- zwyczajna Baba z Życia i Kości :) PIĘKNEGO DNIA!
0 Comments
Choć jest to strona o fotografii chciałam podzielić się z Wami swoją obserwacją dotyczącą nas kobiet, nie tylko od strony fotografki, ale także z pozycji kobiety i człowieka. Przez ostatnie osiem lat miałam styczność z ponad tysiącem pań płci „pięknej”. Po kolei leczyłam je naszą wspólną pracą z obiektywem z niskiej samooceny i poprawiałam im nastrój.
Przyszedł taki czas, że zaczęłam analizować zastanawiające podobieństwo samokrytyki zarówno po stronie oszałamiająco pięknych kobiet jak i tych pięknych, ale gdzieś pochowanych w sobie. Sama będąc kobietą przeglądałam się w innych Paniach jak w krzywym zwierciadle. Było mi prawdziwie smutno oglądać tak zakrzywione widzenie siebie u tak ładnych, pięknych osób- dlaczego? ...bo zazwyczaj dotyka nas to co wbrew pozorom doskonale znamy: sama widziałam siebie w równie złym świetle jak one! Uświadomienie sobie tego faktu popchnęło mnie w machinę zmiany samej siebie. Proces był dość zabawny. Powtarzałam sobie, że jeśli ja ważąc 75 kg i z powszechnego punktu widzenia bliżej mi do Super Lini niż Cosmopolitana i także nosa, uda czy innej brwi nie mam idealnej, widzę siebie jak brzydkie kaczątko, a 50 kilogramowa przepiękna, cudowna kobieta o zmysłowym ciele, mówi z pełną szczerością i przekonaniem o sobie jeszcze gorzej , jednocześnie nie dowierzając ( zupełnie jak ja sama ) w żadne miłe słowo, to jaki z tego wniosek? Wszystkie, bez względu na atuty zewnętrzne widzimy się znacznie gorzej niż jest w rzeczywistości. Podzielę się swoimi przemyśleniami, które mogą stanowić źródło zmiany kilku ważnych dla nas kobiet - ludzi spraw. Każdy z nas ma w sobie piękno- jest nim nasza absolutna różnorodność i mało to doceniamy, bo najczęściej nie akceptujemy siebie. Dlaczego? Przyczyn jest masa, a ja z doświadczenia mogę przytoczyć kilka i założę się, że któraś trafia w dziesiątkę każdej z nas. Jakie są przyczyny naszej samokrytyki? Porównywanie się, media. Porównujemy się do promowanej w naszych czasach Iluzji, a ona jest magią Photoshopa i grona specjalistów. Jak nie tam, to porównujemy się do "idealnych" koleżanek, które kipią od kompleksów tak samo jak my, choć wyglądają zawsze w naszych oczach lepiej... Panie które widujemy na okładkach też mają mankamenty skór, podkrążone oczy i niejednokrotnie cellulit, garba i inne ludzkie cechy. A koleżanki na Facebooku, podobnie jak większość z nas, pokazują się jak większość głównie z najlepszej strony. Poczucie odrzucenia. Mało akceptujemy siebie, bo gdzieś, kiedyś, ktoś nas skrytykował, a My nosimy TO poczucie w sobie nieraz całe życie widząc Siebie przez przesłonę czyjejś oceny, która dotknęła, choć dawno o niej zapomniałyśmy. Między innymi dzięki temu, że ktoś ocenił naszą zewnętrzność negatywnie, żadnego pozytywu nie dopuszczamy! Większość z nas/was na komplementy reaguje : " Ja jestem ładna? No co ty! w życiu! Mam za duży nos, za dużo naczynek " " Ja?? Ty to mówisz? Zobacz jaka Ty jesteś ładna" itd itp.. i tu się zaczyna lista kompleksów. Brak miłości Mało akceptujemy siebie, bo nie czujemy się kochane, więc przypisujemy tego przyczynę naszej formie, na którą mamy minimalny, wbrew pozorom wpływ. Natomiast wpływ na wybory tych, którzy nam w tych kompleksach pomagają w jedną lub drugą w stronę owszem. Zatem większość kobiet jeśli nie jest noszona na rękach swojego życiowego wybrańca ma zakodowane, że nie jest tego warta i już nikt i inny jej nie uniesie, nawet ona sama siebie. Tak jakby jedna osoba decydowała o całej naszej wartości.. a często osoby, które z nami żyją też mają całą masę kompleksów, braku dowartościowania i zwyczajnie przelewają to na związki, albo z tytułu własnych doświadczeń nie potrafią inaczej. Tak czy inaczej zauważyłam olbrzymią tendencje do zawężania grona wyznaczających naszą wartość do jednej dwóch grup- partnerów lub rodziców. Na dodatek nie jedna z nas nosi uraz do partnera sprzed wielu lat i przez to nie dostrzega miłości i adoracji obecnego. Często też i ten obecny chcąc się poprawić nie dostaje od nas szansy zmiany bo odrzucamy jego adoracje mówiąc: Teraz mi to mówisz? a Tobie co? a pamiętasz...? Same sobie podstawiamy nogę.. ale wszystko jest po coś :) Wnioski: Akceptacja i miłość do siebie emanują pięknem! Założę, się że nieraz widziałaś/eś kogoś pięknego, kto zdawał się zupełnie odstawać od norm, a hipnotyzował pięknem! No właśnie.. Gdzie tkwi tajemnica piękna? W miłości.. nie tylko tej od kogoś (choć ona pomaga nam znaleźć tę właściwą) ale.. w Miłości do Siebie! Odkąd zaczęłam kochać siebie, choć dalej się tego uczę, świat zaczął widzieć mnie innymi oczami. " Nie możesz dostrzec czegoś na zewnątrz czego nie masz w sobie" - to bardzo mądra sentencja, która pomogła mi kiedyś zrozumieć, że tak jak postrzegamy siebie sami tak inni będą nas postrzegać i podobnie jest z nasza oceną, gdy widzimy siebie bez wartości widzimy to także w oczach innych- tak jakby nasze wnętrza chciały przejrzeć się w lustrach byśmy mogli się zmienić, rozwinąć... W ciągu 8 lat i setek, pewnie tysięcy kobiet, z którymi współpracowałam zauważyłam jeden aspekt: Każda, absolutnie każda kobieta widzi w sobie masę wyimaginowanych mankamentów! Nawet Miss-polonie. Media sterują naszą radością życia, bo często uzależniamy tę radość od czucia się dobrze samej/samemu ze sobą. Nienawidzimy nadwagi, chudości, małych piersi, rozstępów, naturalności, a tak wiele świata to posiada! Cellulit ma 95% kobiet, a widzimy wszędzie jego brak, bo każda z nas go kryje. W mediach zapomnij, że go ujrzysz.. a przecież ma to prawie każda z Nas. Podobnie jest z nadwagą, piegami, krostkami, rozstępami, spoconą pachą po myciu podłogi w domu, podartym dresem do sprzątania i innymi odstającymi od kryteriów IDEAŁU zarobkujących mediów. Czas zmienić myślenie i zacząć patrzeć szerzej! Stosowałam wiele narzędzi do zmiany: książki, techniki samorozwoju, pracy nad sobą ... ale jednym z pierwszych narzędzi była sesja zdjęciowa. Od tego zaczęłam i dlatego postanowiłam wykonywać sesję dla innych... Dziś już inaczej patrzę na Was kobiety, pełne niedoskonałości. Widzę w Was Siebie sprzed lat, a czasami nawet dziś i robię wszystko by uchwycić Was tak byście czuły się piękne, bo dobrze jest od tego zacząć zmianę. SESJA FOTOGRAFICZNA TO DOBRY POCZĄTEK DO ZMIANY PATRZENIA NA SIEBIE... bo za tym idzie zmiana patrzenia na cały świat. Każda z nas z pewnych punktów widzenia-patrzenia jest zjawiskowa- ja potrafię znaleźć takie ustawienia ciała i widzieć Cię oczami akceptacji i zwyczajnej sympatii i szacunku do tego kim jesteś- kimkolwiek byś nie była, bo szanuje każdą istotę ludzką. Dlatego wszystkie kobiety wyglądają na moich zdjęciach pięknie, a większość z nich dzwoniła i mówiła " Ja nie umiem pozować! Tamte na stronie to są ładne, a ja taka ładna nie jestem! Tamte są kobiece, a ja taka nie jestem..." a potem było " To ja ?!! Niemożliwe! "A jednak... Nie musisz umieć pozwać- ja Was tego wszystkiego uczę pokazując na sobie, pomagając Wam pozować, a nawet wydobyć z Was pożądaną minę :) Wiele z Was mówi, że sesja to nie tylko sesja zdjęciowa, a terapeutyczna- tak jest! Widząc siebie w pięknych odsłonach leczymy postrzeganie siebie, to jak umycie lustra w którym się przeglądamy i zobaczenie w końcu piękna! Leczymy miłość do naszego ciała, naszej formy! Widzimy, że i my jesteśmy zjawiskowe gdy zadbamy o kilka szczegółów i otworzymy się na siebie i to co mamy takie jakie jest i że niedoskonałość, którą się pokocha bo mają ją miliony staje zupełnie poza naszą uwagą a nawet umiemy ją pokochać ! <3 Zacznijmy od zobaczenia siebie pięknymi na zewnątrz by móc ujrzeć swą wartość głębiej i na odwrót :) Skąd ja to wiem? Sama przeszłam dokładnie takąsamą drogę, sama ze sobą. Pokochałam prawdziwie Siebie. Dałam radę. Ty też dasz. Patrycja :) |
AutorPatrycja Poterała. ArchiwaKategorie |